- Kazanie nr 5 – ks. Michał Paruch – 24marca 2024 roku
audio
tekst
[00:00:00] Za papieżem Franciszkiem, ostatnio przypomnieliśmy sobie, że bardzo ważną formą działania jest modlitwa. Modlitwa, która jest takim zatrzymaniem się w tym świecie, w którym ciągle gdzieś jeszcze walczymy. Walczymy z tym faraonem, z grzechem, który nam zabiera wolność i radość. I najlepszym właśnie sposobem na to, aby wygrać, aby odzyskać nadzieję, to jest ten, żeby się modlić.
I mówiliśmy sobie, że bardzo piękną modlitwą jest ta, w której wzywamy imienia Jezus. Prosimy Go o zmiłowanie. „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Ta modlitwa… bardzo łatwo nas wprowadza w takie myślenie, że to Jezus ma być pierwszy i najważniejszy, On ma panować, On ma prowadzić, że ja przyjmuję to, co [00:01:00] On ma dla mnie.
I wtedy owocem tej modlitwy jest też Duch Święty, który przychodzi, który daje światło w sercu, który sprawia, że zaczynamy żyć taką pełnią chrześcijańskiego życia. I to jest bardzo ważne, bo mamy jeszcze jedno zadanie, o którym wspomina papież Franciszek w orędziu na tegoroczny Wielki Post, a mianowicie potrzebujemy jako Kościół, jako wspólnota, podjąć się takich czy innych działań. Potrzebujemy zobaczyć taką czy inną biedę w tym świecie i odpowiadać na nią, tak jak nas do tego zainspiruje Duch Święty, jak nam pokaże Pan Jezus.
I mówi Ojciec Święty, że są takie wspólnoty, są takie miejsca, które naprawdę są rozpalone tym ogniem miłości, przez modlitwę, przez takie życie też wspólnotowe. Naprawdę dają owoce. Są takim znakiem [00:02:00] zapytania dla świata. To jest bardzo ważne.
Bo słuchajcie, jest powiedziane, że bez Kościoła nie ma możliwości osiągnięcia zbawienia. Jest to starożytna nauka, która jest obecna w chrześcijaństwie. Ale przecież wiemy, że bardzo wielu spośród naszych rodaków, jeszcze bardziej ludzi na świecie, nie zna Pana Jezusa, nie są w Kościele w taki sposób jak my.
Co z nimi? Czy ten krzyż Pana Jezusa jest zmarnowany przez to, że oni nie są w Kościele, nie znają Chrystusa? Nie może tak być.
Oczywiście jest pewna trudność, która się pojawia wtedy, kiedy chcemy się spotkać z Panem Jezusem i wejść do Jego Kościoła, a mianowicie, że potrzebujemy wiary. [00:03:00] To wiara jest tą rzeczywistością, która sprawia, że widzimy Jezusa.
Bo Jezus jest obecny w świecie. Jest obecny na przykład w Tabernakulum, w każdym kościele. Ale żeby zobaczyć Go tam, Potrzebna jest wiara. Jezus jest obecny w innych sakramentach oczywiście, ale znowu, chociaż odrobinę wiary potrzeba, żeby Go zobaczyć, czy to w sakramencie małżeństwa, a już we Chrzcie Świętym wiadomo, i w innych.
Jezus jest obecny w swoim Słowie, ale znowu jest potrzebna wiara, żeby nie czytać tej księgi jako… jakiegoś, powiedzmy, tylko opowiadania ze starożytności, ale jako Słowo Boga, przez które On naprawdę do nas mówi, bo chce wpływać na nasze życie. Jezus jest obecny oczywiście też w kapłanach, jakoś szczególnie ten [00:04:00] sakrament jest związany z obecnością Jezusa pośród nas, jako tego, który służy, ale wiemy, że to też wymaga wiary, żeby tam zobaczyć Chrystusa.
Oczywiście Jezus jest też obecny w chorych i cierpiących. Ale to dopiero potrzeba mieć wielką wiarę, żeby zobaczyć, że tam naprawdę jest Bóg. Wielu właśnie taki daje zarzut: „Gdzie jest Pan Bóg, gdy ci ludzie cierpią?”, nie wiedząc, że On właśnie tam z nimi jest, tam najbliżej. Podtrzymuje i prowdzi, nie opuszcza. Do tego potrzebna jest wiara.
I może dlatego nie ma się co dziwić, że tak wiele osób jeszcze gdzieś zagubiło drogę do Kościoła, do spotkania się z Jezusem. Brakuje im tej wiary. Nie wiedzą też, jak mieliby nią zyskać. Co z nimi?
Jezus [00:05:00] daje nam sam pewną podpowiedź. Jest możliwy sposób spotkania Go, doświadczenia Jego obecności, który nie wymaga wiary. I w czasie Ostatniej Wieczerzy, patrząc na swoich uczniów, a jednocześnie patrząc na nas, na Kościół wszystkich czasów, powie im: „Daję wam przykazanie nowe, byście się wzajemnie miłowali, jak ja was umiłowałem. Potem wszyscy poznają, żeście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”.
I to jest klucz, to jest odpowiedź, to jest nasza nadzieja. Nadzieja też dla tych, którzy są gdzieś daleko. Może zależy nam na nich. Chcielibyśmy, żeby tu przyszli. Może w ogóle ich nie znamy, ale Jezus chciałby zaprosić ich do bliskości ze Sobą. Jest dla nich nadzieja. Nie potrzeba wiary, tylko potrzeba zobaczyć uczniów [00:06:00] Jezusa, którzy się miłują.
I po tym wszyscy poznają Mistrza, Tego, który jest źródłem tej miłości, Tego, który ich zainspirował, który ich przemienił. I to jest najważniejsze zadanie dla Kościoła. Kościół ma być właśnie taką wspólnotą: w której jest miłość, w której jest jedność.
I nawet, jeżeli nie uda nam się wszystkich przekonać, żeby przyjęli Chrzest Święty, czy żeby przyszli do Kościoła, to jeżeli będą widzieli tę miłość, która jest pośród nas, to będą doświadczali Pana Jezusa. To Pan Jezus będzie mógł roztaczać nad nimi swoją opiekę. Będzie mógł nad nimi mieć jakby ten swój płaszcz rozciągnąć tak, żeby się pod nim wszyscy mogli schować.
Sobór Watykański II, który chciał się wypowiedzieć na temat [00:07:00] Kościoła, też korzystając, patrząc na to, w jaki sposób my, współcześni ludzie, mówimy, w jaki sposób żyjemy. Ale też oczywiście korzystając z wielkiego obdarowania, któreśmy odkrywali przez wieki od Pana Boga… tradycji, która była przekazywana, naszego dziedzictwa… powiedział o Kościele w dokumencie jednej z czterech konstytucji soborowych, że Kościół jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznej jedności człowieka z Bogiem i zjednoczenia całego rodzaju ludzkiego. Krótka właściwie definicja, ale bardzo głęboka w treść. Bo ono właśnie o tym mówi, że Kościół jest jakby sakramentem.
[00:08:00] Sakramenty to są te miejsca, w których my możemy na 100% spotkać się z Panem Jezusem i doświadczyć Jego łaski. Kościół jest jakby sakramentem. Nie możemy tak wprost tego powiedzieć, ale o to chodzi Panu Jezusowi. Żeby przez Kościół ludzie spotykali się z Nim, doświadczali Jego mocy, Jego bliskości.
A co to znaczy… że On ma być znakiem i narzędziem? Znakiem, bo najpierw ludzie muszą to zobaczyć, że to są uczniowie Pana Jezusa, że jakoś żyją inaczej, że właśnie przez modlitwę są i spokojniejsi, i mają w sercu cierpliwość, i pokój, i radość, i dostrzegają potrzeby bliźnich. Ale potem staje się narzędziem. Bo im więcej takiej obecności chrześcijan, takiej obecności Kościoła w świecie, tym bardziej on staje się taką [00:09:00] zachętą, takim wołaniem, takim zaproszeniem, które wzbudza wiarę. Także inni zaczynają też prosić o chrzest, o spotkanie z Chrystusem.
Tak było na początku przecież wśród chrześcijan. Ludzie, czy to Żydzi, czy Rzymianie, czy Grecy, gdy widzieli te małe wspólnoty chrześcijan, jak oni się troszczą o siebie, jak dbają o ubogich, o wdowy, jak potrafią przestrzegać różnych swoich świąt, nie patrząc na to, że może stracą przez to, jak są uczciwi w swojej pracy, zadawali sobie pytanie: „Skąd oni to mają”?
I przychodzili. I doświadczali Bożej pomocy. Cuda zdarzały się oczywiście. One też zawsze były takim mocnym znakiem dla świata, że Bóg jest obecny w Kościele i też nieraz przekonywały ludzi. Ale często takim [00:10:00] cudem, byśmy powiedzieli, moralnym, takim cudem wynikającym z życia ludzi, była właśnie miłość, która przekonywała do wiary. Wzbudzała wiarę w sercu tych, którzy byli daleko, tak, żeby oni spotkali się z Chrystusem. Kościół znak, a potem narzędzie.
Ale o co tak naprawdę chodzi w tym Kościele? Najpierw o tę wewnętrzną jedność… człowieka… to znaczy chodzi o jedność, jaką może człowiek zyskać w łączności z Bogiem. Każdy z nas w Kościele wie o tym, że mamy Ojca w niebie, że mamy Jezusa Chrystusa, który jest pośrednikiem, że mamy Ducha Świętego, który jest Pocieszycielem. I możemy wchodzić z nimi w relacje.
Doświadczyliśmy tego, jak nas ratują, jak Bóg przychodzi z pomocą… że słucha, że mówi do nas. I [00:11:00] dokonuje się… gdybyśmy patrzyli na krzyż Pana Jezusa, który jest symbolem obdarowania Pana Boga, to mamy tę belkę pionową, która łączy niebo z ziemią. I to się dzieje w Kościele. Przez sakramenty, przez modlitwę, na różne sposoby mamy tę łączność.
A jest też ta druga belka, pozioma, te wyciągnięte ramiona Pana Jezusa. Bo Kościół ma być też „znakiem i narzędziem (…) zjednoczenia całego rodzaju ludzkiego”. Relacje w Kościele, one nam powinny pokazywać całemu światu, że my jesteśmy braćmi i siostrami. Przez to, że jesteśmy ludźmi. Bo Pan Bóg nas stworzył w taki sposób.
Nie do waśni, kłótni, nie do wojny, nie do wszelkiego rodzaju jakiegoś ucisku, wyzysku jeden drugiego, ale do relacji braterskich. Chodzi o to, żeby między nawet narodami całymi było tak jak w rodzinie. [00:12:00] Czasem się mogą znaleźć jakieś waśnie, wiadomo, ale szukamy rozwiązań… ale te spory chcemy zgasić w imię miłości, jaka nas łączy. To jest zadanie Kościoła, ale to jest, jak już widzimy, zadanie, które się odbywa w Chrystusie.
To nie jest zadanie, które jest ponad nasze siły. Oczywiście sami nie moglibyśmy tego zrobić, ale w te nasze siły włączony jest Pan Jezus. Nie jest to zadanie dla nas… tylko dla nas umocnionych Chrystusem, Duchem Świętym. I dlatego to zadanie może się udać.
Właśnie tak rozumiany Kościół, trzeba żebyśmy go widzieli w takich mniejszych wspólnotach, może takich jak parafia, żeby one tak funkcjonowały. Może nawet mniejszych. Są niejednokrotnie w parafiach grupy, które starają się żyć według takiego schematu. Żeby tam było Słowo [00:13:00] Boże, żeby tam były sakramenty, żeby tam był też ten znak miłości i jedności.
Łatwiej to wychodzi w takich mniejszych grupach niż nawet w takich wielkich jak diecezje czy parafie. Kilkadziesiąt osób, kilkanaście osób, które zaczynają się znać coraz lepiej, które widzą, że są słabi i grzeszni, ale Pan Bóg ich kocha, którzy umieją sobie nawzajem dodawać odwagi w postępowaniu dobrze, łatwiej pokaże właśnie tę miłość i jedność, to, że Pan Bóg przychodzi z pomocą, niż wtedy, kiedy spotykamy się tylko, powiedzmy, raz w tygodniu albo od święta i nawet siebie za bardzo nie znamy.
To jest, myślę, mocne wołanie papieża Franciszka na ten Wielki Post do nas, żebyśmy próbowali tworzyć takie wspólnoty, bo one rzeczywiście więcej mogą zdziałać w tym [00:14:00] zadaniu, o które chodzi Panu Jezusowi. Takie wspólnoty zgromadzone wokół Pana Jezusa, które On prowadzi, w których my idziemy za Nim. Czasem się potykamy, ale podnosimy się i idziemy dalej. W takich wspólnotach niewielkich też łatwiej zobaczyć, jaki człowiek jest naprawdę. Z kimś się rzadko spotykam, mogę trochę poudawać, że jestem lepszy od innych. Albo po prostu lepszy niż jest naprawdę. Ale jeżeli mam relacje z kimś stałe, bliskie, częste, to w pewnym momencie wychodzi, że jestem nerwowy, że coś tam zawalam, że mi coś tam nie wychodzi, że odkładam wszystko na ostatnią chwilę, albo że jestem super we wszystkim precyzyjny i oczekuję tego od innych, I przez to im życie utrudniam. W takich bliskich [00:15:00] relacjach to zaczyna wychodzić.
I z jednej strony widzę, że mi bracia i siostry w wierze zaczynają mnie akceptować, takiego właśnie niedoskonałego. Ale z drugiej strony też z ich pomocą, widząc jak oni się zmieniają, przez modlitwę, przez spotkanie z Jezusem, to ja też mam odwagę coś z siebie więcej dawać, zmieniać siebie, pozwalać Jezusowi, żeby mnie przemieniał. To jest piękny dar i cenny. Warto coś takiego robić.
Na poziomie rodziny myślę, że da się wchodzić w takie relacje i w taką właśnie wspólnotę, żeby ona stawała się Kościołem… takim znakiem dla świata. I nieraz nawet tak jest, że dzisiaj stosuje się czasami taką praktykę, że kiedy wyjeżdżają misjonarze do jakiegoś kraju, [00:16:00] gdzie w ogóle Pan Jezus nie był znany, albo gdzieś na zachód Europy, gdzie kościoły są puste, to razem z takim misjonarzem często wyjeżdża na przykład trzy albo cztery rodziny razem z dziećmi.
Po co? No właśnie po to, żeby te dzieci poszły do szkoły i żeby tam kiedyś zaczęli się wzajem zapraszać na jakieś przyjęcia, urodziny i żeby ci ludzie mogli zobaczyć, że ta rodzina jakoś żyje inaczej, że nie ma tam aż tyle kłótni, że umią sobie przebaczać i żeby zaczęły się pojawiać te pytania: „Skąd wy to macie”?
I wtedy można ich zaprosić na spotkanie, na jakąś katechezę, do księdza, do kościoła, do salki i więcej im powiedzieć. I to się sprawdza. Ale te rodziny też muszą w taki sposób być budowane.
Pomyślmy o tym przez te nadchodzące święta. Posłuchajmy Pana Jezusa, czy czasem nie zaprasza nas do takiej bardziej [00:17:00] konkretnej, bardziej widzialnej obecności w naszym świecie, w naszym środowisku.
On potrzebuje takich znaków i na pewno wspiera takie wspólnoty, bo to jest taki gwarantowany sposób dla innych, żeby zobaczyli uczniów Jezusa i Jego samego, który nakazał im siebie nawzajem miłować. Amen.
wersja lokalna
- Kazanie nr 4 – ks. Michał Paruch – 10 marca 2024 roku
audio
tekst
[00:00:00] Pokusy Pana Jezusa, o których mówiliśmy ostatnio, one miały nam pokazać, że Jezus naprawdę nas zna, że nas rozumie, że możemy na Niego liczyć w różnych sytuacjach naszego życia, w naszej codzienności.
Pierwsza pokusa, zwyciężona przez Pana Jezusa dla nas, pokazała nam, że możemy się w naszym życiu oprzeć na Słowie Bożym. Nie musimy szukać innych zabezpieczeń. Bóg chce do nas mówić, chce nam podpowiadać, co mamy robić, abyśmy znaleźli szczęście.
Potem przekonaliśmy się, że nasza historia jest święta, że Bóg w niej uczestniczy, On ją kształtuje.
I wreszcie zobaczyliśmy, że mamy różne bożki, które nam zabierają czas, zabierają nam wolność, a Bóg daje nam wolność prawdziwą. Nawet wtedy, kiedy Syn Boży umiera za nas na krzyżu, Bóg nie oczekuje od nas niczego. [00:01:00] Ale jeżeli pójdziemy za Nim, to sprawimy Mu na pewno wielką radość i sami się też przekonamy, że to wspólne wędrowanie za Jezusem, razem z Nim, to jest najlepsza droga, najlepsze, co nas może w życiu spotkać.
Być może niektórzy z nas szczerze, z głębi serca odmówili tę modlitwę powierzenia swojego życia Jezusowi, żeby On był dla nas najważniejszy, pierwszy, żeby był Królem i Panem mojego życia. To piękna modlitwa. I naprawdę często jest tak, że jeżeli szczerze oddamy swoje życie Jezusowi, to On od razu odpowiada na tę modlitwę, na ten akt naszej woli darami Ducha Świętego.
I może już niektórzy zobaczyli pierwsze dary Ducha. Często takim owocem oddania życia Jezusowi jest to, że nagle odkrywamy Go jako… [00:02:00] nie Kogoś daleko, ale naprawdę Kogoś blisko. Jezus żyje. Ale tak samo relacja nasza do Boga Ojca i do Ducha Świętego zaczyna wyglądać inaczej. To są rzeczywiście osoby, z którymi możemy i chcemy wchodzić w dialog. I coraz bardziej widzimy, że jest to dialog, rozmowa miłości.
Innym owocem takiego spotkania z Duchem Świętym i takiej zgody na to, żeby Jezus działał w nas tak, jak On chce, jest to, że pragniemy uwielbiać Boga. Może nawet śpiewać. Może dla siebie albo innym ludziom opowiadać o tym, jak Bóg jest dobry. Czasem pojawiają się łzy. Nie wiadomo kiedy, w ciągu dnia nagle przychodzi do nas prawda, że jesteśmy słabi i grzeszni, ale mimo to Bóg nas kocha.
To zanurzenie się w Duchu Świętym, może [00:03:00] nawet chrzest w Duchu, tak byśmy mogli powiedzieć. On też pomaga nam uczestniczyć w sakramentach, zwłaszcza w Eucharystii z nowym zapałem. Zaczynamy widzieć więcej i wyraźniej, to, że Jezus jest tu obecny realnie, że do nas przychodzi i działa,
Na modlitwie, do której łatwiej się zabrać, też częściej otwieramy Pismo Święte, bo odkrywamy, że tam jest Słowo Boże, że przez te wersety Pisma Świętego Bóg mówi konkretnie do mnie, do mojego życia, właśnie żeby mnie prowadzić, żeby mi podpowiedzieć, żeby mi pomóc.
Ale to nie koniec, bo ci, którzy są ochrzczeni w Duchu Świętym, nieraz doświadczają w swoim życiu uwolnienia albo uzdrowienia. Bo każdy z nas potrzebuje nawrócenia. A z pomocą Ducha Świętego wchodzimy na tę drogę. Nagle znajdują [00:04:00] się siły, żeby coś w swoim życiu zmienić i żeby ta zmiana była trwała.
Są też szczególne dary Ducha Świętego – charyzmaty. One zawsze mają też służyć w budowaniu wspólnoty Kościoła. Wiele z nich wymienia św. Paweł w liście do Koryntian (1 Kor 12, 1nn). Ale Duch Święty, który nas przenika, On też pokazuje nam, naszych braci i siostry, w różnej ich biedzie i w różnych ich potrzebach. To spotkanie z Duchem Świętym otwiera nas na różne społeczne działania, inicjatywy. Chcemy być dla bliźniego pomocą i odpowiedzią Boga na jego biedę.
Oczywiście Duch Święty także pokazuje nam innych chrześcijan i zapala nas do patrzenia na Kościół w duchu ekumenizmu. To jest też bardzo piękny owoc Ducha [00:05:00] Świętego.
Pewnie można byłoby jeszcze wymienić kilka innych, ale te chyba są najistotniejsze, najczęściej spotykane. Może już je widzimy, a może dopiero za jakiś czas je objawią, jeżeli ta nasza modlitwa… oddanie życia Jezusowi było szczere.
A może trzeba poprosić jeszcze o pomoc Kościół? Poprosić tych chrześcijan, którzy doświadczyli tej obecności Boga, aby modlili się dla nas o darę Ducha Świętego. Tak też czasem bywa. Taką drogę też nieraz Pan Bóg wybiera. Natomiast jest to rzeczywiście piękne, jeżeli pozwalamy Bogu, żeby nas prowadził… Jezusowi, żeby był dla nas drogą.
I pewną bardzo ważną częścią naszego życia, czymś, co było też ważne dla Jezusa i wiele razy nam pokazywał, jak to jest istotne, to jest modlitwa.
Jest [00:06:00] kilka, myślę, rodzajów modlitwy, które wypływają z tego doświadczenia powierzania swojego życia Jezusowi… modlitwy, w której Duch Święty nas prowadzi i nas inspiruje.
Pierwszą oczywiście należałoby tutaj wymienić Eucharystię, która jest takim hymnem uwielbienia, jest tą rozmową, jaką Syn Boży prowadzi ze swoim Ojcem.
Jest też oczywiście molitwa uwielbienia, nieraz taka spontaniczna, która się rodzi w sercu, może molitwa w językach.
Trzeba by tu też powiedzieć o modlitwie Pismem Świętym: Lectio Divina czy skrutacja. Tam też pozwalamy Bogu, żeby On nas prowadził. I do nas mówił.
Jest też różaniec, pod pewnymi warunkami też może stać się taką modlitwą bardzo intensywną, w której usłyszymy Boga i [00:07:00] wiemy, co mamy robić.
Ale dzisiaj chciałem szczególnie powiedzieć o modlitwie, która ma to imię Jezusa w swoim centrum.
To jest modlitwa Jezusowa, czasem zwana też modlitwą z sercem.
Chodzi w niej przede wszystkim o to, że często powtarzamy takie piękne wezwanie: „Pani Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”.
Ta modlitwa ma swoje źródło już na samym początku właściwie Kościoła, kiedy chrześcijanie czytali Ewangelię, różne zachęty Pana Jezusa do modlitwy. Ale szczególnie ważne tutaj było zdanie, które powiedział św. Paweł w Pierwszym Liście do Tesaloniczan, w V rozdziale. On daje taką radę chrześcijanom, mówi: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, a Bóg w pokoju niech będzie z wami”. I zastanawiali się [00:08:00] chrześcijanie, jak zrealizować tę zachętę, żeby modlić się nieustannie. Żeby każdą chwilę życia, rzeczywiście przeżywać w łączności z Jezusem.
I różne były pomysły. Niektórzy mówili, że modlimy się wtedy, kiedy możemy. Te wolne chwile naszego życia wtedy poświęcamy na modlitwę.
Inni mówili, to Kościół się modli nieustannie. W różnych miejscach na świecie, w różnym czasie zawsze jest odprawiana Eucharystia, czy Adoracja Najświętszego Sakramentu… Zawsze ktoś się modli, i w ten sposób spełniamy to polecenie.
Ale byli też tacy, którzy chcieli to słowo przyjąć dosłownie. I naprawdę, czy w nocy, czy w dzień, czy w pracy, czy w różnych rozrywkach, obowiązkach, zawsze chcieli się modlić. I wiadomo było, że nie da się tego zrobić wtedy, jeżeli będziemy używali jakiejś dłuższej modlitwy, choćby tak pięknej, jak „Ojcze Nasz”.
Trzeba było [00:09:00] wybrać coś krótszego. Właśnie jeden werset z Biblii, który będzie się powtarzało, aż stanie się treścią naszego życia. Różne były pomysły, ale ostatecznie wsłuchano się w tę scenę Ewangelii, w której trędowaty człowiek widzi Jezusa i krzyczy z daleka, bo nie mógł podejść, prawo mu zakazywało:
„Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Jezus usłyszał to, zatrzymał się, pytał Go o wiarę i uzdrowił. I odkryto, że to wołanie rzeczywiście jest głębokie w treści i ono może stać się taką nieustanną modlitwą. Więc niektórzy mówili: „Panie Jezu Chryste, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Inni: „Panie Jezu Chryste, Synu Bożym, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Albo ta krótsza wersja: [00:10:00] „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”.
Co kryje się w tych słowach? Najpierw widzimy Jezusa. Jezusa… imię Jezus… imię, które oznacza „Bóg zbawia”. On jest naszym zbawicielem, On jest naszym pośrednikiem. Do Niego chcemy się zwrócić. On jest też Panem. A myśmy rzeczywiście chcieli Go wybrać na Pana naszego życia.
On jest „Chrystusem”, czyli „namaszczonym”, ale też tym, który spełnia obietnicę.
„Syn Dawida”, który wchodzi w konkretną rzeczywistość, interweniuje w historii.
I o co Go prosimy? O zmiłowanie dla nas grzeszników, bo to prawda, że jesteśmy grzesznikami. Potrzebujemy Jego przebaczenia. Ale „zmiłować się” to znaczy też obdarzyć miłością, zanurzyć w miłości, napełnić miłością Duchem Świętym, który jest miłością między Ojcem i Synem.
[00:11:00] O to też w tej modlitwie możemy prosić. I nieraz jest tak, że kiedy ją odmawiamy, to bardziej zwracamy uwagę na to imię Jezus. Potrzebujemy Jego obecności obok siebie. I ona nas do tego prowadzi. Nieraz przychodzimy ze swoim grzechem i może szczególnie na to zwracamy uwagę w tej modlitwie. Prosimy przebaczenia i zmiłowania. A innym razem po prostu skupiamy się na tym słowie „zmiłuj się”, oczekując od Niego więcej miłości, więcej Jego daru, więcej dobroci.
Więc jest to głębokie zdanie. Rzeczywiście niosące w sobie piękną treść. I co dalej z nim zrobić? I mówili ci chrześcijanie, często to byli mnisi, często to byli pustelnicy, że warto na początek tę molitwę odmawiać po prostu na głos. Może sto razy dziennie? To nie takie trudne. [00:12:00] Może tysiąc razy dziennie? Po jakimś czasie to też nie jest aż tak skomplikowane, nie zajmuje aż tyle czasu. Potem często, gdy wchodzono w taką modlitwę… dziesięć tysięcy razy dziennie, no to już potrzeba parę godzin.
Ale oczywiście z czasem można też nie tylko używać języka, ale właśnie skupić się tylko na myślach. I wypowiadać te słowa w myślach. Jeżeli mamy pięć, dziesięć [minut], pół godziny, to można po prostu z tę modlitwę uczynić taką modlitwą medytacyjną w ciszy. Że ja w myślach powtarzam te słowa. Biorę oddech i mówię: „Panie Jezu Chryste…”, wypuszczam powietrze, mówię: „…zmiły się nade mną”.
Znowu zaczerpuję powietrza, mówię: „Panie Jezu Chryste, Synu Dawida…”, potrzebuję, żeby On mnie wypełnił. I wtedy [00:13:00] On mi sam podpowiada, razem z wydechem powietrza, że mogę mówić do Niego: „…zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, że On spełni tę prośbę.
I może być też tak z czasem, że rzeczywiście dłużej praktykujemy taką modlitwę. Że już nie tylko będziemy wypowiadali ją w myślach, ale z czasem możemy zacząć tę modlitwę wprowadzać także do naszego serca. Czy modlimy się na klęcząco, czy na siedząco, to nie ma większego znaczenia. Jeżeli modlimy się w ciągu dnia, gdzieś w drodze, między obowiązkami, czy wtedy, kiedy nas ktoś zdenerwuje, to oczywiście możemy się też modlić na stojąco. To nie ma z tym żadnego problemu. Ale jak mamy trochę dłużej… więcej czasu, to warto rzeczywiście uklęknąć, czy usiąść, spuścić głowę tak, żeby wzrok kierował się w stronę serca i myśleć o tym właśnie, że ta molitwa ma stać [00:14:00] się częścią bicia mojego serca, że każde uderzenie serca ma wypowiadać te słowa.
I nieraz się tak dzieje, wcale nie tak rzadko, że Pan Bóg daje taki znak potwierdzenia tego, że ta molitwa jest wysłuchana, że ona jest obecna, że On ją inspiruje, bo o to nam przecież chodzi. Że towarzyszy nam w tej modlitwie pewne światło. Światło, które nas ogarnia i światło, które zaczyna wchodzić do naszego serca. Może temu towarzyszyć pewien ból, ale jest to taki słodki ból. Który z czasem mija, ale to światło zostaje. Już wtedy, nieważne czy śpimy, czy pracujemy, cokolwiek robimy, samo serce zaczyna wypowiadać nieustannie tę modlitwę. To jest piękne doświadczenie.
Może rzeczywiście wydawać się nam, że ono jest łatwiejsze do [00:15:00] osiągnięcia dla tych, którzy są pustelnikami, czy mnichami, czy zakonnikami, Ale wcale tak nie musi być. To jest modlitwa dostępna dla każdego.
Był taki wielki promotor tej modlitwy. Pisał o niej, zachęcał swoich uczniów. Nazywał się Symeon, Nowy Teolog. Żył w XI wieku w Konstantynopolu i on opisuje w jednej ze swoich dzieł historię pewnego młodego człowieka, Jerzego. Później się okazało, że tak właściwie on opisuje swoją historię, swojego nawrócenia.
Ale ten młodzieniec, kiedy miał już 20 lat, stosunkowo niewiele, już wtedy ze względu na swoje zdolności, na swoją pracowitość, został zarządcą majątku pewnego bogatego człowieka, tam w [00:16:00] Konstantynopolu. I to wiązało się z tym, że musiał i zarządzać pieniędzmi, i planować różne zakupy, i podlegali mu ludzie: i niewolnicy, i ludzie wolni. Spora odpowiedzialność. Właściwie cały dzień pełen obowiązków.
Ale postanowił sobie, że kiedy wieczorem będzie miał czas, to poświęci go na modlitwę i będzie na tej modlitwie tyle, ile mu Pan Bóg podpowie. Jeżeli będzie czuł na modlitwie, że Bóg mówi mu jeszcze, żeby został chwilę, to zostanie. I na początek oczywiście nie potrzebował dużo czasu na tę modlitwę. Ale w miarę tygodni praktykowania tej właśnie modlitwy Jezusowej, jakoś szczególnie go Bóg zapraszał do dłuższej modlitwy, która nie sprawiała mu kłopotu. Może stawała się coraz łatwiejsza.
[00:17:00] I on też miał jednego dnia, jednej nocy, takie właśnie doświadczenie światła. Światła, które go ogarnęło, światła, które zaczęło mu towarzyszyć. Piękne doświadczenie. Nawet nie wiedział, kiedy zaczął płakać. I kiedy skończył się modlić, położył się do spania, okazało się, że zaledwie na godzinę.
Nawet nie wiedział, kiedy minęła mu cała godzina w obecności Pana Boga i czy już trzeba było wstawać i iść do pracy. Później ten młodzieniec, tak jak wiemy już teraz, został mnichem, zakonnikiem, ale jeszcze długi czas mieszkał i pracował, jako zwykły człowiek świecki w pośród tych swoich licznych obowiązków. Ale już z pewnością, że Bóg jest, że w tej modlitwie, do Niego mówi, że Go prowadzi, że jest [00:18:00] z Nim.
Ktoś powie, no dobrze, możemy się w taki sposób modlić, ale co z moimi intencjami, bo tutaj przecież modlę się za siebie: „…zmiłuj się nade mną”, a ja mam rodzinę, bliskich, za których chcę ofiarować modlitwę. Warto sobie wtedy zadać pytanie: kto bardziej kocha tych Twoich bliskich? Ty czy Pan Jezus? Tak naprawdę miłość, którą masz do nich, to jest miłość Jezusa, który pozwala Ci uczestniczyć w tym Jego ukochaniu, umiłowaniu Twoich bliskich. Można mu zaufać. Można sobie wzbudzić na początku jakąś intencję, owszem, ale potem dać się prowadzić w modlitwie Jezusowi, bo On wie, co trzeba zrobić.
To jest też piękna modlitwa, która sprawdza się, gdy przeżywamy Eucharystię, gdy przychodzą jakieś myśli, pokusy, jakieś [00:19:00] rozproszenia. Warto sięgnąć do tej modlitwy przez parę chwil, powtarzać ją. I przychodzi potem świadomość tego, w czym uczestniczę. I sam Jezus pomaga nam odkryć piękno tego wydarzenia, jakim jest Eucharystia.
Warto się uchwycić tej modlitwy. Warto znaleźć w ciągu dnia, codziennie, te pięć, dziesięć, piętnaście minut czy pół godziny, Żeby rozwijać w sobie to spotkanie z Jezusem, Jego obecność, ale także w różnych chwilach dnia warto wracać do tych słów i mieć pewność coraz większą, że Jezus naprawdę jest Panem, że On naprawdę chce panować, chce wchodzić w te nasze doświadczenia codziennego życia, żebyśmy mogli być Jego świadkami i umiłowanymi uczniami.
wersja lokalna
- Kazanie nr 3 – ks. Michał Paruch – 3 marca 2024 roku
audio
tekst
[00:00:00] Ostatnio mówiliśmy sobie o widzeniu rzeczywistości, o tym, że trzeba na swoje życie spojrzeć bardzo konkretnie. Ojciec Święty Franciszek w orędziu Najwielki Post przypomniał nam dwa pytania z Pisma Świętego, które pomagają spojrzeć na swoje życie takim, jakim ono jest. Pierwsze to jest: „Gdzie jesteś?”, a drugie: „Gdzie jest Twój brat?”.
I te odpowiedzi na te pytania prowadzą nas do stwierdzenia, że jesteśmy grzesznikami, że u źródeł wszelkiego zła, czy to w naszym życiu osobistym, czy w naszych relacjach międzyludzkich, w życiu społecznym, jest jednak grzech. Grzech, w który wchodzi Pan Jezus. On w związku z grzechem przyszedł na świat, I chce nas uratować przez swój krzyż i przez swoje zmartwychwstanie.
Jest jeszcze jeden obraz, który [00:01:00] mówi nam, że naprawdę każdy z nas jest słaby i grzeszny i potrzebuje zbawcy. Można porównać tę naszą sytuację do tego, gdyby ktoś, tutaj na ziemi obraził jakiegoś przywódcę państwa, próbował jakiegoś zamachu na króla czy na prezydenta, to wiadomo, że zawsze waga takiego czynu będzie dużo większa niż wtedy, kiedy my między sobą kłócimy się czy wyrządzamy sobie jakieś przykrości.
Im większy majestat, Tym też kara wydaje się być większa. A przecież w dawnych czasach nieraz było tak, że za próbę targnięcia się na życie króla od razu, bez żadnych procesów, wymierzano karę śmierci. A co powiedzieć wtedy, kiedy my swoimi grzechami obrażamy [00:02:00] króla królów, Pana całego Wszechświata, Boga?
Nawet najmniejsze zło popełnione względem Niego urasta do bardzo wielkiej rangi i w żaden sposób ludzkimi naszymi siłami nie może być odpokutowane ani nikt nas nie może wybronić. Dopiero wtedy, kiedy sam Syn Boży weźmie na siebie tę karę, która nam się należy, stanie w naszej obronie i powie na tym sądzie, że to Ja, a nie ten człowiek, to jest moja sprawa.
Wtedy my zostajemy uwolnieni, ułaskawieni, wtedy zostaje nam wybaczone. I to jest coś, co Jezus dla nas zrobił. Przyznał się do tych naszych przewinień, do obrazy majestatu i poniósł należną karę śmierci na krzyżu, [00:03:00] ale po to, żebyśmy my mogli żyć. A ponieważ zmartwychwstał trzeciego dnia, wiemy, że Bóg naprawdę nam przebaczył, że naprawdę nie chowa do nas urazy, tylko zaprasza nas do relacji, do relacji takiej jak ojciec mam do swoich dzieci.
Czasem oczywiście, nawet jeżeli przyjmiemy tę prawdę, że jesteśmy grzeszni, ale Bóg nas z tego grzechu wybawia przez swojego Syna Jezusa, to ciągle jednak popadamy w grzechy. Tak jakbyśmy, jak to mówi papież Franciszek, ten exodus, to wyjście z Egiptu, przerwali, zatrzymali się w pewnym momencie i nie chcieli iść do tej pełnej wolności, do ziemi obiecanej, którą nam Pan Bóg daje.
Papież Franciszek mówi, że jest to związane z tym, że po prostu nieraz boimy się nowego. Lepsze jest stare, [00:04:00] sprawdzone, chociaż może ciężkie życie w niewoli niż pewne wyzwania, które mogą nam towarzyszyć na drodze do wolności i do pokoju. Ale i tutaj z pomocą przychodzi nam Jezus.
Przypomnijmy sobie początek Jego działalności. Zaczął od czterdziestodniowego postu na pustyni. Gdzie był kuszony przez diabła, tak jak my nieraz jesteśmy kuszeni do powrotu do niewoli grzechu. I pierwsza pokusa, jaką otrzymał Jezus, czasem nazywana pokusą chleba, na czym polegała? Po tych 40 dniach był już głodny, przychodzi diabeł do niego i mówi: „Sprawa, by te kamienie stały się chlebem”.
Jezus mówi, że nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Pana. Co się kryje w tym [00:05:00] krótkim zdarzeniu? Ono opisuje wszelkiego rodzaju zabezpieczenia, które sobie tworzymy w naszym życiu. Potrzebujemy pieniędzy, może mieszkania, może pracy. Kurczowo trzymamy się jakichś relacji, bo one sprawiają, że nie grozi nam głód, ten taki głód duchowy, ten taki głód, który sprawia, że wchodzimy w doświadczenie grzechu, że jakbyśmy się chcieli wrócić do tego Egiptu.
Jezus mówi na to doświadczenie, które każdy z nas przeżył, a On także, że jest jeszcze Słowo Boże. To znaczy, jest jeszcze Pan Bóg, który w różnych naszych trudnych sytuacjach ma odpowiedź. Nie musimy sami wymyśleć sobie zapewnienia tego naszego życia, zabezpieczenia, ale możemy pytać Jego, co mamy robić w tej trudnej relacji, w tej [00:06:00] pracy, z taką ilością pieniędzy, jaką mamy.
Możemy zapytać się Jego, zapytać naszego Ojca w niebie. Czy to wystarczy, czy damy radę? I tak jest, że rzeczywiście On mówi, On podpowiada, On nie da nam zginąć, bo On taki po prostu jest. Małżonkowie nieraz zastanawiają się, czy mieć więcej, czy mniej dzieci, czy starać się o kolejne, czy nie? I ważą te decyzje nieraz tylko i wyłącznie ludzką miarą. Czy sobie właśnie poradzimy, czy mamy odpowiednie mieszkanie i pracę?
A wypadałoby zacząć od tego pytania: „Co mówi Słowo Boże? To znaczy, co Bóg mówi do mnie? Co On wie, że będzie lepsze dla mojego życia, dla mojego małżeństwa, dla moich relacji? Bo On pomoże. Z taką czy inną liczbą dzieci pomoże. W takiej czy innej sytuacji, [00:07:00] pomoże, jeśli Mu na to pozwolimy.
Potem jest ta druga pokusa. Diabeł wziął Pana Jezusa na róg świątyni w Jerozolimie i mówi mu tak: „Pismo Święte mówi, że aniołowie będą nosili Syna Człowieczego, aby nie uraził swojej nogi o kamień. Więc rzuć się z tego progu świątyni na środek, bo aniołowie cię uratują”. A Jezus na to odpowiada, że nie będzie wystawiał Pana Boga na próbę.
I co tutaj się kryje za tymi słowami? Słuchajcie, w tych słowach jest ukryta prawda o historii naszego życia. A jak ona dla Pana Boga jest ważna i święta i potrzebna. A jak łatwo nam wejść w taką pokusę i myślenie, że gdzie indziej byłoby mi lepiej, że gdyby się zmieniły [00:08:00] okoliczności, to byłbym lepszym człowiekiem, że potrzebuję uznania od ludzi, żeby być szczęśliwym.
Co by się stało, gdyby Pan Jezus zrzucił się z tego rogu świątyni na sam środek, gdzie było zawsze mnóstwo ludzi? Zostałby zauważony, ludzie o tym mówili. Od razu zacząłby od sukcesu spektakularnego. Wielki znak, na który Żydzi tak często czekali. A co miał innego do zaoferowania, wtedy kiedy oparłby się tej pokusie, tak jak zresztą zrobił?
Był jakimś rabinem, nauczycielem z Nazaretu. A wiele razy ludzie się śmiali: „Co może być dobrego z Nazaretu?”. Znikąd, z miejscowości, która nawet nie jest wymieniana w spisach, w starożytności, miast izraelskich. Tak była mała i nic nieznacząca. Diabeł wiedział, w jaką uderzyć strunę, bo to [00:09:00] jest coś, co naprawdę nas tak często dotyka. Że myślimy sobie, że właśnie gdyby było inaczej, to bylibyśmy lepszymi ludźmi. Że nie nadajemy się, że potrzebujemy właśnie jakiegoś splendoru, sukcesu i od tego trzeba zacząć. A Jezus wie doskonale, że ta misja, którą nas pełnić, to jest misja przede wszystkim pełnienia woli Pana Boga. Pan Bóg chciał, żebyś się urodził w tym Nazarecie. Żeby zaczął od tej niewielkiej liczby dwunastu uczniów, żeby nawet był później odrzucony przez część narodu, że to będzie lepsze, że w ten sposób Ewangelia się na cały świat rozejdzie.
I tak się stało. Ten skromny początek, którego tak łatwo można było się wyprzeć, był dobry. Wystarczający, żebyśmy my także dzisiaj mogli się [00:10:00] patrzeć na Pana Jezusa, uchwycić się Go i żyć w wolności. Pomyślmy chwilę o tym dzisiaj, może w chwili wolnej, po południu, wieczorem na modlitwie, w jaki sposób nas kusi diabeł, jakie nam pokazuje perspektywy, gdzie byłoby nam lepiej.
A zobaczmy, że tu, gdzie jesteśmy, jest naprawdę dobrze, bo Bóg tutaj jest i On nas prowadzi. Historia, którą chce z nami robić, jest historią świętą.
Jest jeszcze ta trzecia pokusa. Diabeł wziął Pana Jezusa na górę wysoką. Tak sobie myślimy, że mogło to być w okolicach Jerycha i tam pokazał Mu wiele królestw.
I mówi mu: „Do mnie to wszystko należy. Ja tobie to dam, tylko złóż mi pokłon”. A Jezus mówi: „Panu Bogu będziesz się kłaniał i Jemu tylko będziesz oddawał cześć”. I w tym wydarzeniu [00:11:00] kryje się takie nasze łatwe wchodzenie, pod panowanie różnych bożków, zamiast pod panowania naszego Boga. Różnych bożków, którzy nam zabierają czas, którzy zaprzątają nasze myśli.
Są takie rzeczy, począwszy od nieraz i telewizji, czy internetu, który zabiera nam w ciągu dnia bardzo wiele czasu. Gdyby tak to zliczyć, to naprawdę sporo. Przez relacje. Nie wszystkie przecież są dobre, ale właśnie jest w nas ta potrzeba uznania. I trzymamy się kurczowo pewnych ludzi, nieważne, czy oni nas prowadzą na dobrą, czy na złą drogę.
A są też, po kolei moglibyśmy przykazania wymieniać i byśmy pewnie znaleźli, że w którymś z tych przykazań jest coś takiego, co nas trzyma, co nas pociąga, co nas prowadzi do grzechu. To są te nasze bożki, do [00:12:00] których przygnęliśmy, ale które przecież nie są Panem Bogiem. To są te bożki, które nas wiążą i zabierają nam wolność, podczas gdy Pan Bóg, służba Jemu, tak naprawdę prowadzi nas do wolności. Bo On chce naszego dobra. Bo On zawsze tak naprawdę liczy na taką realną współpracę razem z nami.
Nie chce nam narzucać swojej woli, ale chce, żebyśmy wchodzili w nią. Tak jak potrafimy, wnosząc w to swój własny, bardzo konkretny, indywidualny wkład. Czeka na to. I potrzeba nam dzisiaj, żebyśmy przypatrzyli się tym rzeczywistościom naszego codziennego życia, w których tracimy wolność, żebyśmy zobaczyli, że Pan Jezus też tego doświadczał i dla nas wygrał z diabłem. I nam pokazał, [00:13:00] że naprawdę warto postawić na Pana Boga, że On w tych wszystkich naszych takich najbardziej podstawowych, codziennych sprawach, dotykających tego, co najgłębiej w naszym sercu, On ma odpowiedź. Że jest od Niego odpowiednia pomoc. Warto postawić na Niego.
Przypatrzmy się, co to są za te rzeczy. Gdzie nas kusi ten zły? Gdzie są nasze zabezpieczenia? Jak patrzymy na historię swojego życia, na to, w czym żyjemy? Jakie są te nasze bożki? I dobrze byłoby, żebyśmy się ich wyrzekli na takiej szczerej modlitwie z Panem Bogiem. Powiedzieli Mu, że zostawiamy to, a chcemy Jego za naszego Pana i Zbawiciela. Za Tego, który nas ratuje, który nas podnosi.
Można pomodlić się w takich słowach.
Pan Jezu, wybieram Ciebie jako mojego Pana i [00:14:00] Zbawiciela. Chcę, żebyś Ty królował nad wszystkimi sprawami w moim życiu. Zgadzam się na to, żebyś Ty był pierwszy we wszystkim, co robię, co jest dla mnie ważne. Dziękuję Ci za to, że Ty pierwszy przeszedłeś drogę do Ojca, że mnie prowadzisz, że mnie przebaczasz, że chcesz mi dawać życie wieczne, że chcesz być moim przyjacielem. Za wszystko chcę Ci oddawać dzisiaj chwałę i każdego dnia.
Warto w takich czy innych słowach pomodlić się dzisiaj. I każdego dnia, ale tak szczerze rzeczywiście oddać swoje życie pod panowanie Jezusa, żeby On był pierwszy. Bo nas kocha, bo naprawdę wie, jak nas prowadzi życie, żebyśmy doszli do wolności, do szczęścia.
Amen.
inny serwer
- Kazanie nr 2 – ks. Michał Paruch – 25lutego 2024 roku
audio
tekst
[00:00:00] W tym roku na tych kazaniach pasyjnych korzystamy z orędzia ojca świętego papieża Franciszka na Wielki Post. Ojciec Święty zauważa, że w naszym świecie żyjemy z nadzieją, która jest zagrożona, czasem nawet z brakiem nadziei. I pewną odpowiedź, jaką nam daje, o tym mówiliśmy sobie w zeszłym tygodniu, to są przykazania Boże, ale próbowaliśmy je odczytać nie tylko jako drogowskazy, ale przede wszystkim jako obietnice, które nam Pan Bóg daje.
Co On może dla nas zrobić? Jak przemienić nasze serca, byśmy żyli w wolności, byśmy rozbudzili w sobie nadzieję na ten świat, do którego dążymy. Bo te przekazania są też jakimś wyznacznikiem tego, jak kiedyś będzie mogło wyglądać niebo. I także, abyśmy umieli tą [00:01:00] nadzieją się dalej podzielić. Wielu z nas ma takie doświadczenie, wielu próbowało sobie je przypomnieć, te momenty, w których Pan Bóg był bliski,. Chcieliśmy odkryć, że On naprawdę jest Bogiem dobrym, Bogiem obietnic. Ale trzeba sobie też powiedzieć uczciwie dzisiaj, jeżeli za papieżem Franciszkiem chcemy na rzeczywistość spojrzeć konkretnie, to trzeba sobie to powiedzieć, że na miłość Pana Boga nie zawsze potrafimy odpowiedzieć tak, jakby to należało, ale raczej doświadczamy w swoim życiu wielkiego trudu.
Papież Franciszek mówi, że zmagając się z różnymi sprawami, czujemy się wyczerpani, nasze serce staje się niewrażliwe. Dlaczego tak jest? I Ojciec Święty proponuje nam znowu dwa teksty Pisma Świętego, dwa pytania z Biblii, z samego początku Księgi [00:02:00] Rodzaju. Pan Bóg pyta Adama: „Gdzie jesteś”? Tuż po tym, kiedy pierwsi rodzice zgrzeszyli, kiedy schowali się, przed Bogiem pełni wstydu. Bóg przechodzi po ogrodzie i woła: „Adamie, gdzie jesteś”?
Chce się dowiedzieć jaka jest sytuacja, co się wydarzyło. Ale Adam nie chce o tym mówić. Nie chce zajrzeć w swoje serce, nie chce się przyznać do tego, ale zwala winę na Ewę. A Ewa potem też nie chce o tym mówić, tylko zwala winę na węża. My też myślę, że moglibyśmy się odnaleźć w tym słowie. Próbujemy nieraz szukać różnych przyczyn naszego złego samopoczucia, tego wyczerpania w tym, co jest na zewnątrz.
Drugi człowiek, czasem nawet najbliższy, zdaje się być pewną przeszkodą, [00:03:00] którą trzeba pokonać. Wysysa z nas życie, zabiera nam radość. Nieraz to są okoliczności… choroba sprawia, że nie mogę żyć tak jakbym chciał, nie mogę iść drogą przykazań, nie mogę uwierzyć w miłość Pana Boga. Czasem nawet taka prosta sprawa: ktoś mówi, że ja ciągle przeklinam, używam wulgaryzmów i nie mogę sobie z tym poradzić. I szukamy na zewnątrz. A tak naprawdę problem jest wewnątrz.
Trzeba sięgnąć do serca i tutaj rozpocząć naprawę, a nie patrzeć na to, co jest obok. Bo problem rzeczywiście leży w sercu i to jest po prostu nasz grzech. To grzech sprawia, że między nami, wokół nas, każdego z nas, powstaje taki niewidzialny mur, który później św. Paweł nazywał wrogością. Ta wrogość [00:04:00] sprawia, że drugi człowiek jest przeszkodą, że trzeba tę przeszkodę pokonać.
Nie można dopuścić kogoś do siebie, żeby nie zostać zranionym. Ta wrogość, ona też się wiąże z tym, że łatwo nam uwierzyć w podszepty złego ducha, który mówi: „Musisz się sam o siebie zatroszczyć, bo jesteś sam na tym świecie, a wszyscy, którzy są wokół, Oni chcą zabrać Twoje życie”… i tak nieraz się czujemy.
Jeżeli ktoś nas zrani, to może fizycznie jesteśmy zdrowi, ale coś w nas umiera. Powstaje właśnie jakaś taka śmierć, nazwijmy to duchowa czy egzystencjalna. Ona to właśnie sprawia, strach przed tą śmiercią, że tak trudno nam dopuścić drugiego człowieka. Że tak trudno nam skłonić się na Jego pomysł… „Ale wszystko musi być tak, jak ja chcę”.
[00:05:00] Wszystko musi być pode mnie, żebym czasem przypadkiem nie umarł, żebym przypadkiem nie został zraniony. Tak naprawdę nie problemem są ci, którzy są wokół, ale problem jest we mnie. Problemem jest mój grzech. A drugi człowiek, w gruncie rzeczy, jeżeli wiemy o tym, że problem jest w grzechu, to też łatwiej nam zrozumieć, że on wcale nie chce nam zrobić „na złość”.
Ale też się zmaga z tym samym problemem. Też ma wokół siebie mur, którego broni za wielką cenę. Trzeba rozprawić się z grzechem. A dopiero później możemy właściwie spojrzeć na rzeczywistość. Konkretnie się zabrać za jej naprawianie.
Jest też drugie pytanie, które nam stawia Pan Bóg, które nam przypomina papież Franciszek.
Parę rozdziałów dalej w Księdze Rodzaju [00:06:00] jest opisana historia tragiczna Kaina i Abla. I kiedy Kain zabił swojego brata, to Pan Bóg przychodzi do niego i pyta: „Gdzie jest twój brat”? A Kain mówi: „Czy ja jestem stróżem mojego brata’? Ale tego właśnie Pan Bóg od niego oczekiwał, bo to należy do naszej najgłębszej natury.
Nie zostaliśmy stworzeni dla samotności, wbrew temu, co nam wmawia zły duch, że jesteśmy sami. Jesteśmy stworzeni do wspólnoty, bo jesteśmy stworzeni na obraz i na potopieństwo Pana Boga. Który jest we wspólnocie, Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, w nieustannej relacji, w łączności ze sobą. I my ludzie też potrzebujemy wyjść w relacjach z innymi, żeby być sobą, żeby odnaleźć swoje szczęście.
Ale także tutaj mogą pojawić się problemy. Tutaj też może okazać się, że nie jest to takie proste żyć z ludźmi i tworzyć [00:07:00] społeczności. Począwszy od tych wspólnot małżeńskich, rodzinnych, skończywszy na relacjach między narodami. Tu przypomina mi się pewien obraz, który usłyszałem od człowieka w podeszłym wieku, który pochodził z Hiszpanii, z Madrytu.
Po II wojnie światowej, kiedy odbudowywał się ten świat zachodni, po wojnie powstały fabryki. I tam też właśnie pod Madrytem powstała fabryka, do której trzeba było dostarczać amoniak. Wiemy, że jest to gaz trujący dla stworzeń, dla ludzi. I kiedyś tak się zdarzyło, że pękła rura, która transportowała ten gaz.
I ludzie, i zwierzęta zaczęli cierpieć, chorować. Na początek nie było wiadomo dlaczego. Przyjeżdżali do szpitala z bólem głowy, z różnymi objawami [00:08:00] zatrucia. Z czasem się dopiero okazało, gdzie jest ten problem.
Gdyby dzisiaj coś takiego się wydarzyło na świecie, to jakby zareagował ten świat. Stworzona by na pewno jakiś system pomocy. Na pewno byliby ludzie, którzy przewoziliby z tych miejsc zagrożonych, może do jakichś obozów tymczasowego zamieszkania. Pewnie znaleźliby się tam jacyś psycholodzy, którzy by pomagali tym, którzy ucierpieli. Na pewno powstały by jakieś dyrektywy międzynarodowe o niestosowaniu takiego gazu. Cała machina różnych przedsięwzięć. Możemy sobie to łatwo wyobrazić, co by się wydarzyło.
Byłaby też dyskusja pewnie społeczna na temat tego, czy właśnie stosować takie rzeczy, czy nie. Może by doszło do wielkich takich wymian [00:09:00] zdań i społeczeństwo by się podzieliło w tym względzie. Znamy to doskonale. Ale prawda jest taka, że cały ten wysiłek tylko by doprowadził wyłącznie do wyczerpania. Tak jak mówi papież Franciszek i my to znamy.
Wiele jest takich relacji między nami ludźmi, takich spraw w życiu, które chcielibyśmy naprawić. Ale nie wychodzi nam. Próbujemy zmieniać ten świat, ale nic z tego nie, ale to się po prostu nie da. Bo tak naprawdę, dopóki ktoś nie podejdzie do tej rury, z narażeniem swojego życia i nie naprawi tego wycieku, to sytuacja tylko i wyłącznie będzie się dalej pogarszać.
Trzeba sięgnąć właśnie do tego źródła programu, aby tam dokonać A także w tych naszych społecznych relacjach problemem jest grzech. On [00:10:00] jest źródłem wszelkiego zła i cierpienia. I jeżeli próbujemy budować społeczeństwo, które jest pozbawione Pana Boga, które nie ma tej wiedzy i tej świadomości, to tylko i wyłącznie doprowadzi to nas do wyczerpania. Stracimy nasze siły i nadzieje, a nie rozwiążemy tego problemu.
Wiemy też dobrze, jak było z komunizmem, który widział bardzo realny problem nieodpowiedniego podziału dóbr, różnych walk społecznych, klasowych, ale nie rozwiązał tego problemu, bo zapomniał o tym, że zawsze jeszcze u tego początku wszelkich podziałów jest konkretny człowiek z jego własnym grzechem, Jego decyzję, jego zranienia, jego ból, na które odpowiedzieć może tylko Bóg.
Bo Bóg nie zostawia nas w tej naszej sytuacji wyczerpania, w tej naszej sytuacji takiej [00:11:00] utraty wrażliwości. Bo im dłużej próbujemy coś zmienić i nam nie wychodzi, to w końcu zamykamy oczy. Już nie dostrzegamy zła, które się dzieje. Już nie jest dla nas takie istotne. Ale Bóg nas nie zostawia w tej sytuacji.
Jezus Chrystus jest tym, który z narażeniem swojego życia podszedł do tej rury, z której wyciekał gaz grzechu i śmierci i… zablokował to przez swoją śmierć i przez swoje zmartwychwstanie. On jest tym, który doszedł do źródła problemu. I go naprawił, i przyniósł tam uzdrowienie. On jest też tym, który potrafi odpowiedzieć na ten nasz lęk, który mamy.
Święty Paweł mówi, że to On jest tym, który zburzył mur oddzielający ludzkość, a którym jest wrogość. Przez to, że On wszedł w to nasze doświadczenie. Na krzyżu [00:12:00] skupiły się na nim wszystkie te nasze samotności. I mówił tam wtedy: „Ojcze! Czemuś mnie opuścił? Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. On usłyszał ten podszept złego ducha, który mu wmawiał, że jest sam w tej najczarniejszej dla Niego godzinie.
Ale nie był sam, bo On przecież to wiedział doskonale i tego doświadczył, i trwał w tej relacji do Ojca. I ostatnie słowa, jakie wypowiadał, to było właśnie to: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego”. Całym sobą wiedział to, rozumiał i dla nas przeszedł przez to doświadczenie, żebyśmy my nie bali się oddawać życia dla drugiego człowieka, nie bali się, że nam braknie miłości, cierpliwości, wyrozumiałości, wytrwałości, bo zawsze możemy wziąć od Niego.
Bo on chociaż wszedł w takie doświadczenie, to nie został [00:13:00] sam, bo Bóg taki jest, że nas nie zostawia, tylko chce być razem z nami.
Następnym razem trochę więcej sobie powiemy o tym, jak budować swoje życie, ale także i społeczeństwo w oparciu o tę łaskę Pana Jezusa, którą dla nas wysłużył. Ale dzisiaj naprawdę zostajemy z tą wiadomością, że jest tym problemem naszym, który nas trafi: grzech, ale jest też odpowiedź na ten grzech w krzyżu Pana Jezusa i w Jego zmartwychwstaniu.
I kto się uchwyci tego krzyża, ten zwycięży. Amen.
wersja z napisami
- Kazanie nr 1 – ks. Michał Paruch – 18 lutego 2024 roku
Audio
Tekst
[00:00:00] Tak pomyślałem sobie w tym roku, żeby tego tematu, inspiracji do tych kazań pasyjnych poszukać nie gdzieś tam daleko, tylko w samym sercu Kościoła, czyli od Ojca Świętego. On co roku, już od czasów Jana Pawła II, co roku papież pisze na Wielki Post orędzie i w tym roku właśnie skorzystamy z tego tekstu.
On będzie taką dla nas podstawą do tego, żeby swoje życie w jakiś sposób też przemienić, dotknąć. Myślę, że spróbujemy ten Jego tekst podzielić na takie tematy. Dzisiaj będzie o tym, jak Bóg wychowuje swój lud, aby ten lud wyszedł ze swoich zniewoleń. Za tydzień będziemy mówili sobie o widzeniu rzeczywistości.
Będzie trochę [00:01:00] może więcej na temat grzechu, jak on działa, jak go rozpoznać, jak działać. Potem będzie czas nawrócenia, czas wolności. Więcej powiemy sobie o takiej pewnej walce, którą toczymy wewnętrzną, a o tym także, że mamy wielką pomoc u Boga. Zwłaszcza w Jezusie Chrystusie, do walki z grzechem. Potem będziemy mówili sobie też o tym, że działanie to jest także zatrzymanie się, a więc będzie o modlitwie przede wszystkim, o miłości do Pana Boga, ale też i do bliźniego.
I pewnie ostatnie nasze spotkanie będzie dotyczyło… Jak to papież nazwał decyzji wspólnotowych. Trochę będzie o takiej nowej nadziei, o Kościele, żeby nie zdradzać wszystkich szczegółów. Bo Ojciec Święty w tym roku jakby widzi, że [00:02:00] świat, w którym żyjemy, jest światem, w którym brakuje nadziei.
Światem, w którym także my chrześcijanie tracimy nadzieję i jako pewną odpowiedź na to przypomina nam najpierw dziesięć przykazań bożych. Od czego zaczyna się dziesięć przykazań bożych? No mam tą przyjemność od prawie dziesięciu lat przygotowywać co roku dzieci do pierwszej Komunii Świętej. Uczymy się razem z nimi dekalogu i wielu z nich jest zdziwionych, Jak się ich pytam, jakie jest najważniejsze z dziesięciu przykazań?
No i one tam kombinują, może pierwsze, może szóste, może któreś. A ja mówię: „Nie, najważniejszy jest wstęp”. A wstęp brzmi tak: „Ja jestem Pan, Bóg Twój, który Cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. To jest najważniejsze w przykazaniach. Bez tego tak naprawdę wszystko nie ma [00:03:00] sensu, A przynajmniej może nie tyle nie ma sensu, co raczej jest nie do udźwignięcia, nie do zrobienia.
Natomiast gdy przypomnimy sobie, że to wszystko, całe te przykazania zaczynają się od Pana Boga, który wchodzi do konkretnej rzeczywistości, konkretnego ludu w konkretnym czasie, to nagle wszystko się zmienia. Bo przecież zanim Pan Bóg dał przykazania ludziom, to najpierw dokonał wielkich znaków i cudów w Egipcie.
On przyszedł do ludu, który był niewolnikami, którzy byli uciemiężeni i ich uratował z tego doświadczenia. Było tych dziesięć plag, była pierwsza Pascha. Która przecież jest też związana z naszymi świętami wielkanocnymi, z ofiarą Pana Jezusa na krzyżu i Jego zmartwychwstaniem.
To było pierwsze…
[00:04:00] …przejście przez Morze Czerwone…
i dopiero po tych wszystkich cudach i znakach, których w krótkim czasie było bardzo wiele, stanęli przed Bożą Górą Horeb, inaczej Synaj, i tam zawierali przymierze z Panem Bogiem. I treścią tego przymierza było właśnie dziesięć Bożych przykazań. I mamy je zapisane w Księdze Wyjścia i w Księdze Powtórzonego Prawa, mniej więcej w takiej samej formie. My się uczymy krótszej wersji, przygotowując się do Komunii Świętej chociażby.
Ale zawsze na początku padają te słowa „Ja jestem Pan, Bóg Twój, który Cię wywiódł z ziemi egipskiej i z domu niewoli”. I są to słowa bardzo ważne. One nam zmieniają perspektywę. To już nie chodzi tylko o to, że mamy coś zrobić. Pan Bóg jakby widział [00:05:00] potrzebę, żeby dać jakiś drogowskaz ludziom, którzy od teraz będą żyli jako ludzie wolni.
Już będą też jakieś nowe państwo zakładali, nową społeczność, nowe relacje i potrzebowali drogowskazów na to. Ale On przede wszystkim daje im obietnice. Bo jak czytamy Księgę Wyjścia, to przecież ci ludzie nie byli od razu odmienieni wewnętrznie z takiego stanu bycia niewolnikami do bycia ludźmi wolnymi.
Oni się nieraz buntowali w czasie tej wędrówki przez pustynię. Nieraz te stare doświadczenia do nich wracały. I mówili Mojżeszowi, czy narzekali między sobą, że czemu nie jesteśmy w Egipcie, tam przynajmniej mieliśmy co jeść. I Pan Bóg musiał znowu dokonywać jakichś znaków, czy posyłał im mannę, czy przepiórki, czy wyprowadził [00:06:00] wodę ze skały, różne rzeczy.
Był pewien proces, który trwał długi czas. I takim znakiem tego procesu były te przykazania. I najważniejsze, co można o nich powiedzieć, to to, że są to obietnice. Pana Boga. Nie tyle nakazy, co obietnice. Tak naprawdę chodzi w nich o to, co Pan Bóg może zrobić z człowiekiem, jeżeli człowiek mu na to pozwoli.
Jak bardzo może Pan Bóg przemienić człowieka, jeżeli tylko na to pozwolimy Panu Bogu. Nie znam aż tak dobrze języka hebrajskiego. Ale już w starożytnym przekładzie Pisma Świętego na język grecki, tekście, który raczej dla pierwszych chrześcijan był bardziej znany niż ta Biblia hebrajska, takie tłumaczenie [00:07:00] greckie nazywa się Septuaginta, to tam, kiedy czytamy treść tych dziesięciu przykazań bożych, to one wszystkie są wyrażone w czasie przyszłym.
Tak samo zresztą jest i po łacinie. W naszym języku polskim raczej one mają formę trybu rozkazującego, ale w języku greckim, w łacinie raczej trzeba czytać je po prostu jako czas przyszły. „Nie zabijaj”, to jest nakaz. Ale może być to też przetłumaczone w takiej formie, że to mówi o przyszłości. Kiedyś w przyszłości tego nie rób, nie tylko teraz. Ale można to przetłumaczyć także inaczej: „Nie będziesz zabijał”. Język grecki i łacina daje nam też taką możliwość, żeby tak spojrzeć na ten tekst. A „Nie będziesz zabijał”, to już nie tylko jest nakaz, ale to może być też właśnie [00:08:00] obietnica. Pan Bóg chce inaczej powiedzieć swojemu Ludowi.
Swojemu ludowi, że „Ja mam taką moc, żeby tak zmienić Twoje serce, żebyś Ty nie zabijał, nie cudzołożył”. „Mogę przemienić Twoje serce, żebyś nie pożądał, żebyś nie kradł”.
Obietnice od Pana Boga.
Warto w taki sposób przeczytać tych dziesięć Bożych przykazań. To jest jak najbardziej dozwolone i prawidłowe tłumaczenie.
Zwłaszcza jak poczytamy sobie Ewangelię według świętego Mateusza, piąty rozdział, który jest nazywany Kazaniem na górze. Tak święty Mateusz ułożył tę swoją Ewangelię, żeby podkreślić, że Jezus jest jak ten Mojżesz, który kiedyś poszedł na górę I tam usłyszał przykazania od Boga i [00:09:00] zapisał na tablicach.
A teraz Jezus znowu wychodzi na górę, żeby te przykazania przetłumaczyć. Albo może nawet też udoskonalić albo wypełnić. I zaczyna od ośmiu błogosławieństw. Można je rzeczywiście postawić obok dziesięciu Bożych przykazań, I powiedzieć, że dla nas, chrześcijan, dla tych, którzy idziemy za Jezusem, to to jest nowy dekalog.
Osiem słów tu… zamiast dziesięciu. Ale jaką one mają formę? No właśnie obietnic. Błogosławieni ubodzy, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. To też są obietnice, jakieś zobowiązanie, wiadomo, ale przede wszystkim obietnice. I tak [00:10:00] samo możemy czytać ten Stary Testament.
Dlatego, że Bóg wyprowadził swój lud wielką mocą, niesamowitą siłą, to jest możliwe, żeby także nasze serca przemieniły, żebyśmy zaczęli żyć według tych przykazań. On chce nam dać także w tym Wielkim Poście taką właśnie zdolność do tego, żebyśmy mieli tylko jednego Boga, żebyśmy odrzucili innych bogów, bożków, których mamy.
On chce, żebyśmy umieli mówić z szacunkiem do Niego, modlić się, żebyśmy się nauczyli rozmawiać z Nim- drugie przykazanie.
„Pamiętaj, abyś w Dzień Święty święcił”. On chce nam dać taką możliwość, żebyśmy mieli naprawdę niedzielę dla Niego i dla naszych bliskich. Żeby to był czas radości i pokoju.
Chcę, żebyśmy się nauczyli [00:11:00] szanować siebie nawzajem, zwłaszcza naszych najbliższych. Żebyśmy przyjmowali ich jako dar, a nie jako trud, tylko jako dar.
On chce nam dać właśnie ten szacunek do życia każdego. I naszego własnego i pokazać nam, że jesteśmy potrzebni tu na ziemi. Nieważne, ile mamy lat.
On chce nam dać czyste serce.
Wolność wobec pieniądza i tego wszystkiego, co posiadamy. Taką pewność, że wszystko należy do nas, jeżeli my należymy do Chrystusa.
On chce, żebyśmy żyli w prawdzie, żebyśmy nie kombinowali, tylko żeby nasze życie było proste. To jest ósme przykazanie.
A wreszcie chce nam dać nawet to nasze serce, tam najgłębiej, tam żeby ono było wolne, żebyśmy pragnęli tego, co jest piękne i dobre, żebyśmy nie bali się mówić Panu Bogu o naszych [00:12:00] pragnieniach, tylko właśnie Jemu.
To jest coś, co On chce nam dać w tym czasie. To są obietnice, które nam daje w dziesięciu Bożych przykazaniach. Warto, żebyśmy się uchwycili tego Słowa. Może niektórzy z nas już się przekonali w jednym czy drugim przykazaniu, że Pan Bóg pomaga. Warto, żeby się tym podzielić. Ale może być też tak, że jakoś dzisiaj trudno nam w to uwierzyć.
Może rzeczywiście brzmi to pięknie, ale jak to jest możliwe? I Ojciec Święty podpowiada nam jeszcze jeden obraz. Z takiej właśnie wędrówki przez pustynię. Prorok Ozeasz kiedyś usłyszał takie słowa, że Pan Bóg chce swój lud wysłać znowu na pustynię, ponieważ jest on niewierny i po to, żeby na tej pustyni mógł mówić do jego serca, żeby sobie przypomniał miłość, tą pierwszą miłość, [00:13:00] którą miał do niego i żeby w ten sposób się nawrócił.
Jest też drugi sposób, jaki możemy wykorzystać w tym Wielkim Poście na to, żeby zapalić swoje serce i odważyć się sięgać po te obietnice Boże. Przypomnijmy sobie te momenty w naszym życiu, w których naprawdę czuliśmy, że Bóg jest blisko, że On jest Bogiem dla nas. Może to moment pierwszej komunii świętej.
Warto byłoby otworzyć album ze zdjęciami, poszukać tego zdjęcia, przypomnieć sobie jak to było, jak rozmawialiśmy z Panem Jezusem pierwszy raz w Komunii Świętej. Co roku pytam się dzieci, jakie mają najlepsze wspomnienia z tej pierwszej Komunii Świętej. Piszą na karteczkach, nikt nie wie, co napisał sąsiad i zawsze na pierwszym miejscu jest Przyjęcie Jezusa do serca.
Zawsze. [00:14:00] Kiedyś mieli napisać trzy najfajniejsze rzeczy. No to na pierwszym było przyjęcie Pana Jezusa, na drugim rodzina, na trzecim prezenty. A jeden chłopak na pierwszym napisał tak: „pierwsze: przyjęcie Pana Jezusa, drugie: drugie przyjęcie Pana Jezusa, trzecie: trzecie przyjęcie Pana Jezusa”. Tak był poruszony tym.
Te wszystkie inne rzeczy były mniej ważne.
Każdy z nas ma to doświadczenie, no może z wyjątkiem tych, co tutaj razem ze mną to kazanie mówią. Każdy z nas. A można popatrzeć w tym albumie ze zdjęciami na przykład na moment ślubu, czy na jakieś inne uroczystości rodzinne i przypomnieć sobie, ile tam było radości.
Jak Pan Bóg był wtedy bliski, jak się wydawał rzeczywiście obecny w naszym życiu? To się nie zmieniło, On dalej jest bliski. Ale trzeba, żebyśmy do tego wrócili, [00:15:00] zatrzymali się chwilę, wyszli na tą pustynię i przypomnieli sobie, jak to było. I podziękowali Mu za to. I to jest dobry grunt do tego, żeby mogły dziać się kolejne piękne rzeczy w naszym życiu.
Bo obietnic jest wiele, co najmniej dziesięć, jak dzisiaj sobie to powiedzieliśmy. Dziesięć obietnic, które Pan Bóg chce nam dawać. Pozwólmy Mu na to. Amen.
wersja z napisami